piątek, 17 maja 2019

Wschód słońca w Tatrach - obraz akrylowy

Powinnam zatytułować tego posta: „Mój pierwszy obraz”.  Brzmi to trochę dziecinnie, prawie jak temat zadania domowego z języka polskiego w klasie podstawowej. Mimo to – tak właśnie jest! Na przełomie kwietnia i maja namalowałam farbami akrylowymi obraz na podobraziu bawełnianym.  Pierwsze podejście do malarstwa w postaci Matterhornu na bloku do akwareli rozpaliło moje nadzieje na udaną przygodę z pędzlami.  Gdzieś w środku poczułam tę iskierkę pewności, że dam sobie radę, nawet jako totalny laik. Podeszłam do sprawy zachowawczo i wybrałam w sklepie plastycznym płótno o wymiarach 40x60 cm, czyli idealnego średniaka na wąską ścianę w przedpokoju. Nie posiadam sztalugi, ani miejsca które pozwoliłoby mi malować w pionie nie krzywdząc kręgosłupa, więc malowałam w taki sam sposób jak ołówkami czy kredkami, siedząc przy biurku.
Pastelowe niebo, a pod nim zimowa panorama z Kopy Kondrackiej czyli znowu góry, znowu Tatry. Staję się powoli monotematyczna, tylko nie wiem czy to dobrze? Idąc ulicą zwracam uwagę na kolory nieba i na to jak układają się chmury podczas zachodu słońca, bo przecież przyda się przy następnym obrazie. Potrafię się przebudzić przed 5 rano i zajrzeć za okno  na pomarańczowo-różowy wschód, po czym znowu przyłożyć głowę do poduszki i odpłynąć. Przeglądając fotografie na instagramie zwracam uwagę na to jak układają się światłocienie na grani, z której strony padają promienie i za każdym razem wyłapię coś nowego, coś co muszę zapamiętać i wykorzystać...bo nie oszukujmy się, z malowania gór raczej już nie zrezygnuję.
Przed malowaniem farbami podobrazie zostało dwukrotnie zagruntowane (najpierw pionowo, potem poziomo) zwykłym uniwersalnym gruntem malarskim ze sklepu budowlanego takim, którym maluje się ściany i sufity. Zabieg ten ma na celu poprawić przyczepność oraz wyrównać i zmniejszyć chłonność podłoża. Malowało się bardzo dobrze, płótno się nie falowało i cały czas było dobrze naciągnięte na ramy.Umordowałam się mieszaniem barw, bo tak naprawdę posiadam większe tuby tylko w 3 kolorach: białym, czarnym i błękitnym. W związku z tym, że farby akrylowe bardzo szybko zasychają mieszania nie było końca. Medium opóźniające zakupiłam dopiero po fakcie, więc nie wiem na ile wydłuża żywotność farby i czy faktycznie się przydaje. Przed malowaniem następnego obrazu na pewno zaopatrzę się w więcej uniwersalnych kolorów, żeby przyspieszyć malowanie.  Skąd więc pastelowe niebo? Posiadam także zestaw farb akrylowych w malutkich 15ml tubkach, które z bielą posłużyły jako pigmenty. Obraz malowałam okrągłymi pędzlami szczecinowymi o różnej wielkości oraz syntetycznymi, których zwykle używałam do szczegółowych akwareli. Do kolorowego nieba posłużyła mi szpachelka i szeroki płaski pędzel ze sklepu budowlanego, którego nie ma na zdjęciu, bo został posklejany przez werniks i skończył swój żywot.
Największy problem sprawiło mi  właśnie wspomniane werniksowanie końcowe. Werniks, który kupiłam bardzo źle się rozprowadzał i przeokrutnie śmierdział doprowadzając do bólu głowy. One wszystkie mają taki cudowny zapach? Moim błędem było wyniesienie mokrego podobrazia na balkon. Niestety przykleiło się do niego trochę kurzu (akurat na różowe niebo) i pod światło da się to zauważyć gołym okiem.  Na szczęście obraz nie idzie w świat, ani na sprzedaż – bo pierwszego się nie oddaje, prawda? Mogę z czystym sumieniem napisać, że jestem w 100% zadowolona z tego jak wyszedł. Musiałam się tym podzielić, bo to rzadka sytuacja!

6 komentarzy:

  1. Przepiękny obraz! Jestem pod wrażeniem, zwłaszcza te szczególiki mnie zachwyciły! Bardzo realistyczny pejzaż, coś cudownego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie słowa tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie warto kończyć przygody z pędzlami. :) Pozdrawiam

      Usuń
  2. Uwielbiam górskie pejzaże. Wyszło naprawdę pięknie i realistycznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To mamy wspólne zamiłowania! Teraz czeka mnie wersja letnia - zielona. :) Dziękuję!

      Usuń
  3. Haha, mam to samo! Od jakichś czterech lat maluję już prawie wyłącznie górskie pejzaże, podświadomie analizuję zdjęcia gór pod względem światłocienia, a jeśli chodzi o niebo - ilekroć zobaczę za oknem jakieś interesujące światło, natychmiast robię mu zdjęcie, a potem wykorzystuję w obrazach. Stworzyłam już sobie cały folder jako bank inspiracji, jeśli chodzi o niebo :) Najbardziej lubię ten efekt po burzy - kiedy całe niebo zakryte jest jeszcze zimnymi, granatowymi chmurami, które stanowią niesamowite, kontrastowe tło dla roślinności oświetlonej jaskrawym, ciepłym światłem zachodzącego słońca <3
    Co do monotematyczności - mi jest z tym naprawdę bardzo dobrze. Maluję to, co kocham najbardziej i nie mam potrzeby wychodzenia ze "strefy komfortu". W ogóle nie uważam siedzenia przez artystów w strefie komfortu za zjawisko negatywne, tylko za tworzenie sobie możliwości do osiągnięcia mistrzostwa w danym temacie i okazję do wyrobienia sobie pewnego wizerunku. Wielu instagramowych artystów kojarzę z tematyki, którą sobie upodobali; irinacumberland maluje wodę, josiemorway maluje hiperrealistyczne ptaki w surrealistycznym otoczeniu, a darrenreidpaintings - niemożliwie realistyczne i pełne detali pejzaże miejskie. Wydaje mi się, że będąc artystą dobrze jest mieć jakiś temat przewodni, z którym obserwatorzy będą mogli nas kojarzyć :)
    A obraz wyszedł pięknie <3 Cudna kolorystyka i światłocień. Jestem pod wrażeniem, jak gładko wyszło Ci niebo za pomocą akryli, i to na dużym formacie - ja z akrylami mam z tym cały czas problem, nawet kiedy używam dużych pędzli. Zawsze gdzieś wyjdzie jakieś brzydkie odcięcie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również posiadam podobny folder - rysunkowe inspiracje. Nie wszyscy zwracają uwagę na takie szczegóły, dla nich kolorowe niebo to tylko zachód, jak każdy inny. A ja obserwuję, analizuję, porównuję kolory...i właśnie w tematyce nieba będzie kolejny obraz. Monotematyczność zastanawia mnie także w kwestii techniki, bo im częściej sięgam po farby, tym słabiej idzie mi ołówek. Medium, od którego zaczynałam przygodę ze rękodziełem. Po kilku miesiącach grafitowej posuchy miałam ostatnia wrażenie, że nie potrafię nawet trzymać ołówka w ręce.

      Brak obcięcia to zasługa blendowania czystym pędzlem - innym niż nakładałam farbę. "Łapie" tylko niewielką ilość farby i ładnie rozciera. Podejrzałam ten trik na IG. :)

      Dziękuję za tak rzeczowy komentarz, jest mi bardzo miło kiedy mam się do czego odnieść! Pozdrawiam ciepło. :)

      Usuń