sobota, 1 grudnia 2018

Recenzja: Kredki Derwent Drawing 24

        Pojawiły się na rynku w 1986 r., czyli wtedy jak nie było mnie jeszcze nawet na świecie. Minęło ponad 30 lat, a one nadal zyskują nowych sympatyków, którzy co jakiś czas zadają sobie pytanie, czemu tylko 24 kolory? Kredki Derwent Drawing przyciągają rysowników swoją niebanalną paletą kolorów i ciekawym efektem jaki można dzięki nim uzyskać. Creme de la creme  wśród kredek, które uchodzą powszechnie za miękkie.
Derwent jakiś czas temu powoli wprowadzał nowy desing metalowych opakowań swoich kredek. Wcześniejsze pudełko z lisem zostało zastąpione jesiennym pejzażem z ciemnoniebieską wstawką łączącą wszystkie rodzaje Derwentów i estetycznie znacznie bardziej przypadło mi do gustu. Moje pudełko niestety nie zamyka się tak szczelnie jakbym chciała. Górne wieczko otwiera się z łatwością i myślę, że otworzyło by się dosyć szybko wrzucone do plecaka czy torby, a przecież ma chronić przed uszkodzeniami mechanicznymi. Nie ma to jednak wpływu na to co znajduje się w środku, bo wygląd kredek nie zmienił się.
Po otwarciu wieczka zobaczymy 24 kredki o okrągłym kształcie pokryte błyszczącym, brązowym lakierem, oznaczone nazwą marki i nazwą koloru z numerkiem. Końcówka każdej kredki jest w tym samym odcieniu co rdzeń wewnątrz drewnianej oprawy. Już na pierwszy rzut oka widać, że grubość kredki jest większa niż np. Coloursoftów czy innych kredek (Prisamacolor Premier naprawę wyglądają przy nich jak słabej jakość chiński badziew). 8-mio milimetrowa średnica  i aż 5-cio milimetrowy kolorowy rysik Derwent Drawing sprawiają, że dostajemy więcej pigmentu do wykorzystania.
Kredki "na dzień dobry" mają ścięty szpic i nie są zatemperowane w taki sposób, by móc od razu zasiąść do pracy, więc warto byłoby je najpierw naostrzyć. Potrzebujemy strugaczki (tak u mnie mówi się częściej strugaczka niż temperówka) z nieco większym otworem. Podobnie sprawa tyczy się przedłużacza do kredek i najczęściej jedynym wyjściem są markowe przedłużacze od Derwenta dopasowane do średnicy kredki. 
Derwent Drawing są specyficzne i chyba nawet pokuszę się o stwierdzenie, że jedyne w swoim rodzaju, bo nie spotkałam kredek o podobnej konsystencji. Główkowałam trochę starając się je przyrównać do innych znanych kredek, ale... pomyślałam o pastelach olejnych. Kredki  są bardzo miękkie, wręcz "tłuste". Po kilku warstwach pozostawiają taki specyficzny film, bardzo podobny właśnie do pasteli mimo, że są to kredki na bazie wosku (nie oleju). Producent zapewnia, że odznaczają się dużą odpornością na światło, przez co rysunki wykonane nimi nie blakną. Kredki są dobrze napigmentowane (mimo stonowanych barw) i wyraziste nawet przy niewielkim docisku do papieru. Można nakładać jedną warstwę na drugą i do woli mieszać bez obawy o śliską powierzchnię, na której kredka nie będzie chciała rysować. Ich mega miękkość wpływa na to, że szybciej się zużywają i szybciej tracą ostrą końcówkę. Rysowanie szpicem przypominającym igłę jest nieosiągalne, bo przy zetknięciu z kartką, końcówka się kruszy, ale tylko ona - rdzeń nadal zostanie nienaruszony. Bez problemu można je mocnej docisnąć i nic złego nie powinno się wydarzyć. Jeśli kredka nie jest połamana wewnątrz, uszkodzić ją może tylko upadek albo temperówka niższych lotów. Okrągły kształt niestety powoduje możliwość sturlania się ich z biurka. Zdarzyło mi się dwa razy odprowadzić  kredkę wzrokiem (takie trochę slow motion), zanim upadła z impetem na podłogę. 


Jak każde kredki, znacznie lepiej wypełniają pory kartki, kiedy są dobrze zastrugane. Stępiony rysik pozostawia znacznie więcej białych, prześwitujących kropek, które niektórych mogą drażnić. Można się ich pozbyć używając blendera, białej kredki (lekko rozjaśni) lub mocniej dociskając. Ja w swoich rysunkach, które będzie można obejrzeć na końcu posta, nie używałam blendera i efekt prześwitów w ogóle mi nie przeszkadza. Rysowanie detali sprawia trochę trudności, ciężko jest nimi wypracować niewielkie elementy. Znacznie lepiej nadają się do tego twardsze kredki. Poniższy, producencki wzornik według mnie jest lekko nieadekwatny, tak jakby ktoś zbyt mocno przesunął suwak z kontrastem.
www.derwentart.com

Kolorystyka kredek Derwent Drawing jest nietypowa, bowiem składa się z kolorów bardzo stonowanych i naturalnych, czyli teoretycznie idealnych do pejzaży i zwierząt. Początkowo paleta składała się tylko z sześciu kolorów tzw. " kolorów ziemi" i sukcesywnie została powiększona na prośby klientów. Producent określa Derwent Drawing jako kredki do rysowania sierści, futra oraz piór. Obecnie w pełnym zestawie znajdziemy sporą paletę ciepłych brązów i pastelowych, przygaszonych zieleni czy żółcienie ochry. Kilka kolorów zasługuje na szczególną uwagę, przynajmniej mi wpadły w oko.

  • Light Sienna  1610 - według mnie jeden z lepszych tzw. cielistych odcieni wśród wszystkich kredek, bardzo neutralny  i naturalny kolor, mega przydatna kredka przy rysowaniu portretów;
  • Wheat 5715 - pszeniczna kredka, która rozwiązuje (wraz z odcieniami ochry) problem rysowania jasnych blond włosów;
  • Olive Earth 5160 - naturalny ciemny odcień zieleni, w sam raz do roślinności;
  • Mars Violet 6470 - siny fiolet, którym zachwyciłam się przy testowaniu kredek Procolour, można nim wykonać świetne półcienie przy portretach i przy krajobrazach;
  • Chineese White 7200 - o białej kredce Derwent Drawing krążą już legendy: bielsze nie będzie.
Myślę, że do obecnych dwudziestu czterech sztuk można byłoby dobrać jeszcze kilka istotnych barw utrzymanych w tematycznej kolorystyce, bo brakuje mi  kilku odcieni niebieskiego i zieleni, których użyłabym do krajobrazów (choć setem 72 kredek nikt by nie pogardził). W lecie natura mieni się tęczowymi kolorami, podobnie jest z ubarwieniem ptasich piór, które nie należą do stonowanych, a jednak są rzeczywiste i nie pociągnięte instagramowym filtrem. Warto nieco dłużej zatrzymać się przy białej kredce Derwent Drawing, która robi furorę wśród praktycznie wszystkich białych kredek dostępnych na rynku. Na wzorniku poniżej nie widać między kredkami różnych serii zbytniej różnicy, jednak podczas wykonywania rysunku Chinese White będzie bezapelacyjnie przodować.
Przez lata szkoły podstawowej zawsze wydawało mi się (i na pewno nie tylko mnie), że białe kredki w zestawach są totalnie bezużyteczne, bo w większości przypadków na plastyce rysowało się na białym papierze lub na kolorowym brystolu słabej jakości przyborami, więc bieli wcale nie było widać. Biała kredka ma sens, kiedy jest mocno napigmentowana, zwłaszcza na czarnym papierze. Możemy stworzyć wtedy naprawdę fajną pracę choćby 3 kredkami, tak jak mój renifer: szara, czarna i biała z opisywanego zestawu.
Kredki Derwent Drawing można kupić na sztuki za ok 4-4,50 zł lub w zestawach po 6, 12 lub 24 sztuki. Największy z nich to koszt około 100-120 zł, czyli nie jest szczególnie wygórowany za przybory rysunkowe dobrej jakości. Jeśli ktoś nie jest pewien, czy polubi się z takim rodzajem kredek, może zakupić bez problemu w sklepach plastycznych  pojedyncze egzemplarze.
Wypróbowałam kredki Derwent Drawing na w trzech rodzajach rysunków: zwierzę, portret i krajobraz.  Pierwsze dwa starałam się wykonać w miarę realistycznie na gładkim papierze 190g/m2. Ostatni, górski krajobraz na podstawie własnego zdjęcia narysowałam w szkicowniku o lekko fakturowanych kartkach, bardziej jako ilustrację. Efekty prezentuję na skanach rysunków.

MOJA SUBIEKTYWNA OPINIA KREDKACH DERWENT DRAWING
Kredki zakupiłam ze względu na swoją niespotykaną konsystencję i kolorystykę, która trafiła w moje upodobania swoją naturalnością, zwłaszcza teraz kiedy jestem na etapie rysowania górskich krajobrazów. Uważam, że był to trafiony zakup, bo wykonując rysunki jedyną irytującą sytuacją było kruszenie się zatemperowanych szpiców. Poza tym Derwent Drawing dobrze współpracują z kredkami innych producentów, pojedyncze sztuki stosowałam niekiedy jako ostatnią, wygładzającą warstwę nadającą rysunkowi miękkiego wykończenia (np. kredką Light Sienna w portretach). Ciężko stworzyć coś wyłącznie paletą 24 kolorów, bo najzwyklej w świecie jest ona niewystarczająca dla osób, które nie są skoncentrowane tylko na zwierzętach lub jesiennych pejzażach. Szkoda, że Derwent tworzy nowe linie kredek (Procolour czy Lightfast), a nie poszerzy gamy Derwet Drawing, którą tak  przecież lubimy.

Plusy:
- gruby, kolorowy rdzeń
- łatwość mieszania i nakładania kolejnych warstw
- ciekawa stonowana kolorystyka, bardzo realistyczna
- możliwość uzupełniania braków na sztuki

Minusy:
- niedomykające się pudełko
- szybko się zużywają ze względu na miękkość
- ze względu na średnicę wymagają oryginalnego przedłużacza

5 komentarzy:

  1. Świetna, solidnie opracowana recenzja, jak zawsze u Ciebie :). Nie mam dużego doświadczenia z kredkami, posiadam teraz Polychromosy i są jak na mój gust trochę za twarde i w zestawie 36 kredek Polychromosów brakuje mi też takich stonowanych barw. Myślę więc, że jeśli moja przygoda z kredkami trochę potrwa, to w następnej kolejności kupię ten zestaw Derwent Drawing :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję! Staram się, żeby opinie byłby jak najbardziej pomocne. Ja zaś uwielbiam Polychromosy i przy mojej ciężkiej ręki sprawują się idealnie. Nie ma takiego zestawu kredek, żeby kolorystyka odpowiadała wszystkim, choć może powinna być możliwość składania zestawu np. 36 sztuk do oryginalnego pudełka wg własnego wyboru. :) Derwent Drawing są specyficzne, może akurat się polubicie. :)

      Usuń
  2. Cieszę się, że przypadły Ci do gustu. Osobiście też preferuję twardsze, ale z Derwent Drawing też się polubiliśmy.
    To powiedzonko należy czytać właśnie jak w reklamie Wizira, naśladując pana Hajzera! :D :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobra recenzja, kocham Derwnet Drawingi i zawsze piszę, że czekam aż Derwent zwiększy kolorystykę tych kredek, zamiast wydawać kolejne średnie kredki. Jaki piękny jeleń! Czemu ja go nie kojarzę? ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy się doczekamy kiedykolwiek... Może dlatego, że fb i ig ograniczają widoczność? Mnie też umyka sporo postów i zdjęć. :(

      Usuń