Znowu miesiąc przerwy pomiędzy postami i znowu jestem na siebie zła za tą niesystematyczność. Na szczęście nie próżnuje i staram się zbierać materiały na dalsze posty, głównie recenzje przyborów, do których potrzebuję trochę więcej niż jeden szkic. Z ciekawszych rzeczy, do których mogę się już odnieść teraz, na pewno należy poszerzenie moich zbiorów o zestaw 120 kredek Faber-Castell Polychromos. 1,5kg szczęścia, na które choruje każdy kto choć raz zobaczy zdjęcie całej palety. Najśmieszniejsze jest to, że leżały na półce miesiąc, zanim zdecydowałam się nimi wypełnić pierwsze strony szkicownika kwitnącą na różowo panoramą Hali Gąsienicowej. Tak znowu góry, ale tym razem nie udało mi się zrobić zdjęcia typu follow your art. Nie ma wyjścia, zostanie na przyszły rok.
Szczegóły:
- szkicownik A5 Hahnemule Draft & Sketch 140g/m2
- gumka w ołówku Koh-i-noor Era
- czas: na raty przez 3 tygodnie
I pomyśleć, że ja kiedyś nie cierpiałam rysować krajobrazów. Odstraszała mnie ilość szczegółów, kształty i perspektywa. Bo jak odwzorować taką mnogość faktur, żeby nie wyglądało dziecinnie i płasko? Słowo klucz: uproszczenie. Nie jesteśmy w stanie nadać kształtu np. kwiatom z takiej odległości, są one po prostu zbiorem (albo i chaosem w tym przypadku) kresek i kropek postawionych w podobnych odcieniach z różnym naciskiem. Ile miałam przy tym frajdy! Napigmentowanie Polychromosów tylko wzmacniało pozytywne emocje.
Mnogość odcieni zielenii w kasetce Polychromosów zachwyca. Niektóre z nich są owszem żywe, jednak wg mnie nienaturalne i nie nadają się do krajobrazów chyba, że do egzotycznej laguny. Podczas rysowania drzew i trawy operowałam 5 zielonymi kredkami, jedną w kolorze ochry nadającej złocistą poświatę i czarną. Starałam się robić jak najwięcej zdjęć z bliska, żeby pokazać szczegóły, które (jak dobrze założyłam) rozmyły się przy całościowym widoku.
Obawiałam się jak wyjdą rośliny a okazało się w trakcie, że to góry i szczyty dadzą mi popalić. Widniejące nad bacówkami dwie "piramidy" Mały Kościelec i Kościelec jeszcze dały się okiełznać. Przy reszcie leciałam już trochę na wyczucie i bardzo mocne uproszczenie, co dla mnie miłośnika dokładności i realizmu, wydawało się rysowaniem po łebkach zwłaszcza, że światło i cienie zrobiły je na niebiesko. Trochę sztucznie? Czuję, że topografia też może się nie zgadzać. Na sam koniec, chciałam piękną kaligrafią podpisać rysunek, ale zapomniałam, że przecież piszę jak kurwa pazurem. Tego poprawić się już nie dało.
Końcowy efekt wygląda naprawdę fajnie. Szczegółowość mimo wszystko na plus, moje miłość do Polychromosów się umocniła i krajobrazy to naprawdę wdzięczny temat.